.
W cieniu drzewa Yggdrasil
Marianna Klara FiettKsiążka opowiada historię trzech pokoleń pewnej pruskiej rodziny. Mówi o świecie kobiet żyjących na pograniczu epok i pograniczu kultur. Poznajemy uwikłane losy ludzi na tle realnych wydarzeń historycznych dzisiejszej Warmii, gdzie mieszkali obok siebie ...Czytaj więcej >>
- Liczba stron: 119
- Data wydania: 2008
- Oprawa: miękka
- Wydawnictwo: ENETEIA
23,00 zł
2,00 zł
Oszczędność % procent
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką
: 23,00 zł
Najniższa obniżka 30 dni przed obniżką
: 2,00 zł
Brutto
Wysyłka zwykle w 24h, gratis od 200 zł
Książka opowiada historię trzech pokoleń pewnej pruskiej rodziny. Mówi o świecie kobiet żyjących na pograniczu epok i pograniczu kultur. Poznajemy uwikłane losy ludzi na tle realnych wydarzeń historycznych dzisiejszej Warmii, gdzie mieszkali obok siebie Niemcy i Polacy.
„W cieniu drzewa Yggdrasil” to debiutancka powieść, która powstała z inspiracji mitologią germańską i oryginalną kulturą ziem pruskich.
„W cieniu drzewa Yggdrasil” to debiutancka powieść, która powstała z inspiracji mitologią germańską i oryginalną kulturą ziem pruskich.
- ISBN
- 978-83-85713-88-3
- Waga
- 0.15 kg
- Wydanie
- 1
- Seria
- Literacka
- Szerokość
- 13,5 cm
- Wysokość
- 20,5 cm
- Format
- 135x205 mm
Możesz także polubić
Hedwig Römers
Gerda Belter
Marta
Elisabeth
Po pożarze świata (saga nordycka wg Eddy)
Fragment
Książki "W cieniu drzewa Yggdrasil" Marianny Klary Fiett
Hedwig obudziła się bardzo wcześnie. Zauważyła, że jej pokój jest odświeżony, a rzeczy z bagażu starannie poukładane i rozwieszone w szafach. Wyjrzała przez okno. Klomb przed podjazdem, który wieczorem wydawał się jej zarośnięty zielskiem, teraz objawił się w całym swoim pięknie. Otoczenie było uporządkowane znacznie staranniej niż za najlepszych czasów.
Kiedy zeszła do jadalni, siedział tam tylko Alfred. Dopijał poranną kawę i przeglądał gazety.
– O, dzień dobry! Nie pospałaś sobie dłużej?
– Ach, nie... taki piękny dzień. Szkoda by go było. Pamiętasz? Wczoraj obiecałeś mi, że pójdziemy do koni Kurta i rozmówisz się z koniuszym, żeby mnie pouczył konnej jazdy? Mówiłeś, że zna się na tym.
– Tak. Juta twierdzi, że jest w tym dobry. Nasza mama doskonale jeździła konno. Po dobrym treningu i ty masz szansę zabłysnąć w roli amazonki. Zjedz śniadanie. Zapytam Jutę, a jak Anton wróci z objazdu koni, pójdziemy do stajni.
Römersowie mieli jedenaście końskich boksów. Dwa na końcu stajni były teraz urządzone luksusowo. Marmurowe żłoby, nad nimi lustra i niemal sterylna czystość. Uroda koni-arystokratów, a także ich imiona, Pegasus i Donar, oczarowały Hedwig. Araby wydawały się bardzo nerwowe, ale kiedy zbliżał się do nich Anton, wyciągały w jego stronę łby i chrapami delikatnie błądziły po jego ramionach, szyi i twarzy. Krzątał się wokół nich ze szczotką i zgrzebłem, mówiąc coś po polsku. Hedwig nie rozumiała słów, które były wypowiadane tonem wymówki do niezbyt grzecznych, ale kochanych dzieci.
Alfred wypytał Antona o konie – czy zdrowe, czy bezpieczne – i przedstawił mu pomysł uczenia Hedwig jazdy konnej. Koniuszy spoważniał na chwilę, obrzucił Hedwig spojrzeniem (nie od stóp do głów ale od głowy do stóp) i z dziwnie śpiewnym akcentem zapytał po niemiecku:
– Czy panna już kiedyś dosiadała konia?
– Nie, musicie zacząć od podstaw – wyjaśnił Alfred.
– Panna musi się najpierw zapoznać z końmi. Może przymilić się jakimś poczęstunkiem. Jabłkiem, kostką cukru albo nawet chlebem. Jak się panna i koń ze sobą poznają, to i bać się nie będzie czego. A później zaczniemy od przeprowadzania koni. Dalej po kolei wszystko, co należy. Dla panny lepszy będzie Donar, bo nie taki szalony jak Pegasus.
Hedwig przyglądała się Antoniemu. „On jest jak te konie. Czy dlatego, że taki smagły? Nawet włosy opadają mu jak końska grzywa. A żyły na jego rękach, szyi i skroniach też są zaraz pod skórą”.
Tak się zaczęło...
„...Młoda dziewczyna, niedoświadczona, osamotniona w rodzinie nieustannie zajętej swoimi sprawami... jedyne jej towarzystwo... nie dopilnowaliśmy...” – tak powie potem matka.
„...Miała za mało obowiązków...” – stwierdzi zasadnicza Juta.
„Cała wina leży po stronie tego chama i trzeba się go pozbyć!” – kipiał nienawiścią Kurt.
„Trzeba ją ratować, ale nie wiem jak...” – to zawsze bezradny Alfred.
Ale ta narada rodzinna odbędzie się później... Teraz Hedwig coraz częściej odwiedza stajnię. Oczywiście oswaja się z końmi. Przygląda się Antonowi. Czarne jakby cygańskie oczy, mocne ręce, koszula przyklejona do spoconych szerokich pleców, zagadywanie do koni, pogodna twarz i odsłaniające się w uśmiechu białe zęby, bezustanna krzątanina Antona sprawiają, że Hedwig po powrocie do domu czegoś brakuje.
I zaczyna się wypatrywanie. Hedwig już wie, że wczesnym rankiem Antoni pławi inne konie w jeziorze. Z okienka na strychu widać ten fragment jeziora. Dom jeszcze śpi i właściwie bez ryzyka można by podejść bliżej. Nie przez podwórze, ale przez warzywnik i zarośla, gdzie rosną maliny, udaje się zbliżyć tak, że widok kąpiącego się razem z końmi chłopaka wywołuje skurcz w gardle i dziwne myśli. Jak wtedy gdy Hilda w internacie opowiadała o swoich spotkaniach z kuzynem, który ją całował w altanie, aż cała drętwiała.
To pożądanie wysyła takie sygnały. Nie ma tu żadnego myślenia ani mówienia. Więcej jest uśmiechów, maślanych oczu, pragnienia dotyku, a więc dłuższe przytrzymywanie rąk, a potem jest to „bliżej”... i bardzo blisko.
Tego ranka słońce prażyło mocno. Zatrzymali się na brzegu jeziora, na pagórku porośniętym krzewami kwitnącego wiciokrzewu i rokitnika. O tej porze dnia dawały one jeszcze nieco cienia dla odpoczynku. Anton sprowadził konie na płyciznę, nachylił się i nie zdejmując koszuli, dłońmi złożonymi w czerpak nabierał wody i lał ją na kędzierzawą głowę, na ramiona i tors... Potem usiadł w cieniu, suszył zmoczone nieco buty. Hedwig czuła zapach parującej z niego wilgoci. Siedział tak blisko. Odchyliła się lekko do tyłu i oparła o jego ramię. Zajrzał jej w twarz. Musiała, dotknąć jego jeszcze bardziej skręconej, mokrej czupryny.
Silne ramiona Antona... oaza bezpieczeństwa. To właściwie najważniejsze, co się wydarzyło. Było to najsilniejsze z pragnień. Ale także... „należenie i posiadanie ciągle zamieniają się miejscami. A to, że mówi do mnie jak do koni te dziwne polskie słowa, jest najpiękniejsze. Tak chciałabym się z kimś podzielić swoją radością. Matka czasami pokazuje się w oknie sypialni, kiedy rankiem jedziemy z Antonem przegonić Pegasusa i Donara. Macha ręką. Nie, ona nigdy się z tym nie pogodzi. Wolę o tym nie myśleć. Renata Brun wychodzi za mąż za wikarego. Nie mogę z nią o tym rozmawiać. Z zaprosinami przyjedzie pewnie z narzeczonym”.
„Zaczęły się żniwa. Anton stale jest zajęty, a mnie Juta przydzieliła doglądanie kuchni. Trzeba ugotować posiłek dla robotników. Dwa razy poszłam do Antona, do jego kwatery nad stajnią, ale strasznie się bałam”.
„Wuj Johann z Grunden jest ciężko chory. Alfred zawiadomił jego siostrzeńca z Hamburga...”. „...Kurt przyjedzie dopiero jesienią”. „...Ze względu na zły stan Taty, byliśmy z Jutą i Alfredem tylko na ślubie Renaty z wikarym... głupio się czułam w tej starej sukience z riuszkami...
Kiedy zeszła do jadalni, siedział tam tylko Alfred. Dopijał poranną kawę i przeglądał gazety.
– O, dzień dobry! Nie pospałaś sobie dłużej?
– Ach, nie... taki piękny dzień. Szkoda by go było. Pamiętasz? Wczoraj obiecałeś mi, że pójdziemy do koni Kurta i rozmówisz się z koniuszym, żeby mnie pouczył konnej jazdy? Mówiłeś, że zna się na tym.
– Tak. Juta twierdzi, że jest w tym dobry. Nasza mama doskonale jeździła konno. Po dobrym treningu i ty masz szansę zabłysnąć w roli amazonki. Zjedz śniadanie. Zapytam Jutę, a jak Anton wróci z objazdu koni, pójdziemy do stajni.
Römersowie mieli jedenaście końskich boksów. Dwa na końcu stajni były teraz urządzone luksusowo. Marmurowe żłoby, nad nimi lustra i niemal sterylna czystość. Uroda koni-arystokratów, a także ich imiona, Pegasus i Donar, oczarowały Hedwig. Araby wydawały się bardzo nerwowe, ale kiedy zbliżał się do nich Anton, wyciągały w jego stronę łby i chrapami delikatnie błądziły po jego ramionach, szyi i twarzy. Krzątał się wokół nich ze szczotką i zgrzebłem, mówiąc coś po polsku. Hedwig nie rozumiała słów, które były wypowiadane tonem wymówki do niezbyt grzecznych, ale kochanych dzieci.
Alfred wypytał Antona o konie – czy zdrowe, czy bezpieczne – i przedstawił mu pomysł uczenia Hedwig jazdy konnej. Koniuszy spoważniał na chwilę, obrzucił Hedwig spojrzeniem (nie od stóp do głów ale od głowy do stóp) i z dziwnie śpiewnym akcentem zapytał po niemiecku:
– Czy panna już kiedyś dosiadała konia?
– Nie, musicie zacząć od podstaw – wyjaśnił Alfred.
– Panna musi się najpierw zapoznać z końmi. Może przymilić się jakimś poczęstunkiem. Jabłkiem, kostką cukru albo nawet chlebem. Jak się panna i koń ze sobą poznają, to i bać się nie będzie czego. A później zaczniemy od przeprowadzania koni. Dalej po kolei wszystko, co należy. Dla panny lepszy będzie Donar, bo nie taki szalony jak Pegasus.
Hedwig przyglądała się Antoniemu. „On jest jak te konie. Czy dlatego, że taki smagły? Nawet włosy opadają mu jak końska grzywa. A żyły na jego rękach, szyi i skroniach też są zaraz pod skórą”.
Tak się zaczęło...
„...Młoda dziewczyna, niedoświadczona, osamotniona w rodzinie nieustannie zajętej swoimi sprawami... jedyne jej towarzystwo... nie dopilnowaliśmy...” – tak powie potem matka.
„...Miała za mało obowiązków...” – stwierdzi zasadnicza Juta.
„Cała wina leży po stronie tego chama i trzeba się go pozbyć!” – kipiał nienawiścią Kurt.
„Trzeba ją ratować, ale nie wiem jak...” – to zawsze bezradny Alfred.
Ale ta narada rodzinna odbędzie się później... Teraz Hedwig coraz częściej odwiedza stajnię. Oczywiście oswaja się z końmi. Przygląda się Antonowi. Czarne jakby cygańskie oczy, mocne ręce, koszula przyklejona do spoconych szerokich pleców, zagadywanie do koni, pogodna twarz i odsłaniające się w uśmiechu białe zęby, bezustanna krzątanina Antona sprawiają, że Hedwig po powrocie do domu czegoś brakuje.
I zaczyna się wypatrywanie. Hedwig już wie, że wczesnym rankiem Antoni pławi inne konie w jeziorze. Z okienka na strychu widać ten fragment jeziora. Dom jeszcze śpi i właściwie bez ryzyka można by podejść bliżej. Nie przez podwórze, ale przez warzywnik i zarośla, gdzie rosną maliny, udaje się zbliżyć tak, że widok kąpiącego się razem z końmi chłopaka wywołuje skurcz w gardle i dziwne myśli. Jak wtedy gdy Hilda w internacie opowiadała o swoich spotkaniach z kuzynem, który ją całował w altanie, aż cała drętwiała.
To pożądanie wysyła takie sygnały. Nie ma tu żadnego myślenia ani mówienia. Więcej jest uśmiechów, maślanych oczu, pragnienia dotyku, a więc dłuższe przytrzymywanie rąk, a potem jest to „bliżej”... i bardzo blisko.
Tego ranka słońce prażyło mocno. Zatrzymali się na brzegu jeziora, na pagórku porośniętym krzewami kwitnącego wiciokrzewu i rokitnika. O tej porze dnia dawały one jeszcze nieco cienia dla odpoczynku. Anton sprowadził konie na płyciznę, nachylił się i nie zdejmując koszuli, dłońmi złożonymi w czerpak nabierał wody i lał ją na kędzierzawą głowę, na ramiona i tors... Potem usiadł w cieniu, suszył zmoczone nieco buty. Hedwig czuła zapach parującej z niego wilgoci. Siedział tak blisko. Odchyliła się lekko do tyłu i oparła o jego ramię. Zajrzał jej w twarz. Musiała, dotknąć jego jeszcze bardziej skręconej, mokrej czupryny.
Silne ramiona Antona... oaza bezpieczeństwa. To właściwie najważniejsze, co się wydarzyło. Było to najsilniejsze z pragnień. Ale także... „należenie i posiadanie ciągle zamieniają się miejscami. A to, że mówi do mnie jak do koni te dziwne polskie słowa, jest najpiękniejsze. Tak chciałabym się z kimś podzielić swoją radością. Matka czasami pokazuje się w oknie sypialni, kiedy rankiem jedziemy z Antonem przegonić Pegasusa i Donara. Macha ręką. Nie, ona nigdy się z tym nie pogodzi. Wolę o tym nie myśleć. Renata Brun wychodzi za mąż za wikarego. Nie mogę z nią o tym rozmawiać. Z zaprosinami przyjedzie pewnie z narzeczonym”.
„Zaczęły się żniwa. Anton stale jest zajęty, a mnie Juta przydzieliła doglądanie kuchni. Trzeba ugotować posiłek dla robotników. Dwa razy poszłam do Antona, do jego kwatery nad stajnią, ale strasznie się bałam”.
„Wuj Johann z Grunden jest ciężko chory. Alfred zawiadomił jego siostrzeńca z Hamburga...”. „...Kurt przyjedzie dopiero jesienią”. „...Ze względu na zły stan Taty, byliśmy z Jutą i Alfredem tylko na ślubie Renaty z wikarym... głupio się czułam w tej starej sukience z riuszkami...