.
Odyseja oniryczna
Czesław DziekanowskiOpowieści zamieszczone w tej książce to wyznania twórcy oparte na psychoanalitycznej przygodzie, w której fikcja wyobraźni miesza się z realnością wspomnień. Autor wędruje po oceanach dzieciństwa, przemyka się po ścieżkach wzruszeń i tęsknot. W lustrze di ...Czytaj więcej >>
- Liczba stron: 479
- Data wydania: 2017
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Wydawnictwo: ENETEIA
Pozycja po zwrocie, więcej informacji o uszkodzeniach w prawej kolumnie (pod ceną)
- ISBN
- 978-83-61538-87-5
- Waga
- 0.60 kg
- Wydanie
- 1
- Seria
- Literacka
- Szerokość
- 14,5 cm
- Wysokość
- 20,5 cm
- Format
- 145x205 mm
Możesz także polubić
Fragment książki "Odyseja oniryczna" – Czeslaw Dziekanowski
I
Indywidualne – i zarazem inicjacyjne – spotkanie wyznaczył mi skoro świt, na godzinę szóstą pierwszego dnia drugiej dekady, jedenastego marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku.
Taka odległa data wydała mi się absurdalną prowokacją i nie tylko zaniepokoiła, również zdenerwowała mnie. Natychmiast więc zwierzyłem mu się ze swego lęku i ze swej gotowości do ofensywy.
– Obawiam się, doktorze, że nie zapamiętam terminu tak mocno wysuniętego w przyszłość – poskarżyłem się. – Powinienem go sobie zapisać.
I rozejrzałem się za jakimś świstkiem papieru i za długopisem.
– Jak to?! – zdziwił się psychoanalityk. – Chcesz mi wmówić, że nie zapamiętasz najważniejszego wydarzenia w swoim życiu?!
Uderzyła mnie jego niezachwiana pewność, że podołam wyzwaniu. On z głębi swej intuicji ręczy, że w żadnym wypadku nie zawiedzie mnie pamięć co do dnia i godziny oraz że nasze pierwsze spotkanie analityczne będzie w ogóle najważniejszym wydarzeniem w mojej mentalnej historii.
Rozpoczęło się chłodne, a chwilami lodowate oczekiwanie, podczas którego dosłownie nic się nie działo; za każdym razem, gdy coś próbowało powstać, to to coś szybko zamarzało i, mówiąc trywialnie, w przedbiegach umierało. Te dwa i pół roku pozostawania na liście docelowej – przedterapeutycznej, a więc
w zawieszeniu – było epoką wizualnie pustą. Co gorsza, był to czas w ogniu egzystencjalnej monotonii trawiony. Jednego pragnąłem najgoręcej – jak najdalej uciec przed sobą nieokreślonym, choćby w mysiej dziurze skryć się przed sobą niewydarzonym.
Uciec i skryć się – bez wątpienia najbezpieczniej w niespodziewanej, tajemniczej literaturze. Przy tej okazji zaobserwowałem coś, czego nie zamierzam ukrywać – a mianowicie, że sporządzanie choćby zwykłej noty biograficznej sprawia mi olbrzymią trudność, gdyż wytrąca mnie z resztek równowagi psychicznej. W takim właśnie momencie ze szczególną jaskrawością widzę coś, co nazwałbym banalnością istnienia. Tymczasem moim pragnieniem było wznieść się wysoko ponad miałką rzeczywistość, by w każdej chwili podołać projektowanej sytuacji, to znaczy wyczarować ze swego życia urzekającą historię.
Do tej pory wydawało mi się, że jestem czystej krwi beletrystą. Wyobrażałem sobie, że nad swymi powieściami pracuję w łatwo dostępnym natchnieniu. W związku z tym, jak mniemałem, bycie pisarzem naprawdę niewiele mnie kosztuje, skoro do istnienia powołuję literaturę piękną wyłącznie w oparciu o konstruktywną wyobraźnię.
Wiedziałem, że nie zmienię swojej przeszłości, a przecież chciałem mieć inny życiorys. W literaturze, jak się domyślałem, bywa to na szczęście możliwe.
Czerpać czy też nie czerpać ze swego losu, oto pytanie. Wyobraźnia, gdy rozpasana, odcina nas od potoczności, wyizolowuje z niej.
1 (11.03.78)
W nie najlepszym stanie ducha, niemniej punktualnie jak zdyscyplinowany żołnierz zameldowałem się w gabinecie.
Gestem dłoni wskazał mi bezbrzeżny mebel zasłany frędzlowatą narzutą w kolorze wiśni, więc ja bez oporów padam na miękko płynącą pode mną kozetkę, on sam siada w bujanym fotelu i zapala gigantyczną fajkę. Przyjemny zapach i dymna mgła tytoniu wypełniają swojską, a zarazem egzotyczną przestrzeń gabinetu.
– Ważne, żebyś mówił wszystko, co ci przychodzi na myśl w tej i w następnej chwili.
– Jasne, doktorze, zrobię, co w mojej mocy – powiedziałem tak, jak pomyślałem.
W pierwszej chwili chciałem pochwalić kojące otoczenie, że to ono pomaga mi w uwolnieniu odważnego strumienia myśli, ale nie mogłem otworzyć ust, gdyż czułem się nieadekwatnie do tego, czego byłem świadkiem. Przed sekundą położyłem się na – wydawałoby się – nieruchomej kozetce, a teraz miałem narastające wrażenie, jakbym został porwany przez wybijający pod niebo, pulsujący prąd rzeki górskiej.