.
Superego, ideały ego i ślepe plamki psychoanalityka. Emocjonalny rozwój klinicysty
Wiktor SedlakJako psycholog kliniczny zainteresowałem się psychoanalizą między innymi dlatego, że jej metody docierania do wglądu odnoszą się zarówno do pacjenta, jak i do klinicysty. W rzeczy samej, akcentowanie tego, iż wgląd powstaje dzięki próbom uzmysławiania sobi ...Czytaj więcej >>
- Liczba stron: 243
- Data wydania: 2021
- Oprawa: twarda
- Wydawnictwo: Imago
Jako psycholog kliniczny zainteresowałem się psychoanalizą między innymi dlatego, że jej metody docierania do wglądu odnoszą się zarówno do pacjenta, jak i do klinicysty. W rzeczy samej, akcentowanie tego, iż wgląd powstaje dzięki próbom uzmysławiania sobie uczuć przeciwprzeniesieniowych oznacza, że na psychoanalitykach spoczywa zawodowy obowiązek dążenia do rozumienia siebie z perspektywy psychoanalitycznej. W okresie mojego szkolenia oraz przez następne lata, gdy pracowałem już jako analityk, ciekawiła mnie kwestia emocjonalnych wymagań, z jakimi spotyka się klinicysta, praktykując psychoanalizę. Miałem okazję rozważać tę sprawę, przyglądając się sobie oraz pracy superwizowanych przeze mnie praktyków, psychoterapeutów, kandydatów odbywających szkolenie analityczne i wykwalifikowanych psychoanalityków. Moje zainteresowanie skupia się głównie na czynnikach, które hamują zdolność klinicysty do rozumienia pacjenta i podejmowania skutecznych interwencji, a w związku z tym do wspierania rozwoju emocjonalnego w pacjencie oraz – pośrednio – w samym sobie.
z Wprowadzenia
* * *
Wiktor Sedlak jest bardzo cenionym psychoanalitykiem, który zachowuje niezależny punkt widzenia i nie boi się otwarcie wyrażać swoich opinii. W niniejszej książce bada rolę reakcji i odpowiedzi analityka podczas sesji psychoanalitycznej. Porusza wiele zagadnień, lecz według mnie szczególnie przekonująco pisze o tym, że wrażliwość analityka w ogromnej mierze zależy od jego zdolności do zaakceptowania nienawiści, wrogości i destrukcyjności, które budzą się zarówno w pacjencie, jak i w nim samym. Te rozważania oraz żywo opisane przykłady kliniczne to fascynująca lektura, która będzie cennym i stymulującym materiałem dla wszystkich specjalistów z obszaru ochrony zdrowia psychicznego.
John Steiner, analityk szkoleniowy, superwizor
i zasłużony członek Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego
* * *
„Każdy osoba zainteresowana rozumieniem nieświadomej dynamiki w relacji terapeuta – pacjent z satysfakcją przeczyta to przystępne i pełne wglądu studium, w którym Wiktor Sedlak przedstawia zmagania klinicysty z pojawiającą się nagle ulotną myślą, że oto opiera się przed jakąś wiedzą, nie zdając sobie do końca sprawy, czego próbuje uniknąć. Sedlak – ogromnie szanowany i doświadczony psychoanalityk – otwarcie i uczciwie pisze o roli, jaką odgrywają jego superego i ideały ego, wspierając bądź hamując jego próby rozpoznawania i rozumienia owych trudnych do uchwycenia myśli, wyłaniających się podczas pracy klinicznej i prowadzenia superwizji”.
Donald Campbell, analityk szkoleniowy, superwizor, zasłużony członek
i były prezes Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego
* * *
„Autor wiarygodnie odmalowuje własną wędrówkę przez proces zawodowego i osobistego rozwoju jako psychoanalityka; ukazuje wyłanianie się cudownej, lecz zarazem bolesnej mądrości, którą można zdobyć jedynie poprzez trudne doświadczenia kliniczne, zawsze traktowane przez niego z wnikliwością i bezwzględną uczciwością. Wykazując się wiedzą teoretyczną, Sedlak wykracza poza ograniczenia naszych teorii, przy czym zawsze zachowuje szczerość w kwestii dręczących go niepewności rzeczywistości klinicznej. Ów fascynujący i pięknie przedstawiony opis zmagań analityka był dla mnie lekturą emocjonalnie poruszającą, jak również wartościową pod względem poznawczym. To wciągająca mistrzowska praca poświęcona zawiłościom badania analitycznego, w którym każda podróż okazuje się oryginalna i jedyna w swoim rodzaju”.
Warren S. Poland, laureat nagrody The Sigourney Award w 2009 roku,
autor książki Intimacy and Separateness in Psychoanalysis
- Ean
- 9788395578946
- Waga
- 0.49 kg
- ISBN
- 978-83-955789-4-6
- Wydanie
- 1
- Szerokość
- 15 cm
- Wysokość
- 22,5 cm
- Format
- 150x225 mm
Możesz także polubić
Podziękowania
Wprowadzenie
Rozdział 1
Cele leczenia psychoanalitycznego
Rozdział 2
Superego psychoanalityka
Rozdział 3
Od przerażenia do lęku
Rozdział 4
Ideały ego psychoanalityka
Rozdział 5
Rozważania nad porażką analityczną
Rozdział 6
Praca superwizji
Rozdział 7
Rozważania na temat innych podejść
Rozdział 8
Wrogość skończona i nieskończona
Bibliografia
Indeksy
Wprowadzenie
Jako psycholog kliniczny zainteresowałem się psychoanalizą między innymi dlatego, że jej metody docierania do wglądu odnoszą się zarówno do pacjenta, jak i do klinicysty. W rzeczy samej, akcentowanie tego, iż wgląd powstaje dzięki próbom uzmysławiania sobie uczuć przeciwprzeniesieniowych oznacza, że na psychoanalitykach spoczywa zawodowy obowiązek dążenia do rozumienia siebie z perspektywy psychoanalitycznej. W okresie mojego szkolenia oraz przez następne lata, gdy pracowałem już jako analityk, ciekawiła mnie kwestia emocjonalnych wymagań, z jakimi spotyka się klinicysta, praktykując psychoanalizę. Miałem okazję rozważać tę sprawę, przyglądając się sobie oraz pracy superwizowanych przeze mnie praktyków, psychoterapeutów, kandydatów odbywających szkolenie analityczne i wykwalifikowanych psychoanalityków. Moje zainteresowanie skupia się głównie na czynnikach, które hamują zdolność klinicysty do rozumienia pacjenta i podejmowania skutecznych interwencji, a w związku z tym do wspierania rozwoju emocjonalnego w pacjencie oraz – pośrednio – w samym sobie.
Dzień po wyeliminowaniu angielskiej drużyny piłkarskiej z mistrzostw świata moja pacjentka przyszła na sesję i kładąc się na kozetce, zauważyła, że gdy podchodzę do fotela, to nieco kuleję. Leżąc, powiedziała ze sztucznym współczuciem: „Oj, czyżbyśmy kuleli?”. Przez głowę natychmiast przemknęła mi myśl: „Co za jędza!”. Moja pacjentka miała prawo uważać, że interesuję się piłką nożną – wcześniej czytała o moim udziale w konferencji „Psychoanaliza i sport”, mogła więc przypuszczać, że porażka Anglików jest dla mnie ciosem. Sesja trwała dalej, a ów początkowy komentarz i własną niewypowiedzianą reakcję na zawarty w nim sarkazm przypomniałem sobie dopiero po wyjściu pacjentki, podczas sporządzania notatek. Wówczas zdałem sobie sprawę, że źle potraktowałem pacjentkę, ponieważ chwilę po tamtym docinku zaczęła opowiadać o lęku przed wygłoszeniem prezentacji, która czekała ją tego dnia – pacjentka czuła, iż słuchacze mogą dostrzec słabe punkty jej argumentacji i nie zawahają się jej skrytykować. Gdybym potrafił utrzymać w pamięci jej okrutne zachowanie w chwili dostrzeżenia mojej słabości, to mógłbym głębiej omówić z nią lęk przed tym, że spotka się z okrutnym atakiem, jeżeli tylko zostanie przyłapana na doświadczaniu jakichś trudności. Nie potrafiłem jej pomóc, bo wyparłem własną świadomość tego, jak mnie potraktowała – prawdopodobnie dlatego, że wywołało to we mnie nienawistne uczucia wobec pacjentki.
Ten przykład kliniczny wyraźnie pokazuje centralną rolę przeciwprzeniesienia w rozumieniu sytuacji pacjenta. Ilustruje również naturę doświadczeń przeciwprzeniesieniowych: napisałem, że myśl „przemknęła” mi przez głowę, czyli nie wpadła w mój umysł z wystarczającą siłą, abym skupił na niej uwagę. Często się zdarza, że emocjonalna reakcja klinicysty nie wdziera się w jego umysł nawet w tak niewielkim stopniu, w związku z czym przez dłuższy czas pozostaje nieświadoma. W niniejszej książce zbadam pewne emocjonalne trudności i formy oporu, które psychoanalityk napotyka w sobie podczas pracy klinicznej. Myślę, że takie przeżycia pojawiają się nieuchronnie i klinicysta musi zmagać się z nimi w miarę, jak wyłaniają się w jego kontakcie z pacjentem.
Wielu autorów omawiających naturę przeciwprzeniesienia stwierdza, że pacjent projektuje część siebie w analityka; nie uważam jednak, aby to był pomocny sposób opisywania zjawiska. Myślę, że zamiast zakładać, iż pacjent projektuje własne doświadczenie lub część swojej osobowości w analityka, warto myśleć o procesie, za sprawą którego pacjent uaktywnia w analityku potencjalny aspekt jego własnej osobowości. Można więc uznać, że moja pacjentka zdołała uaktywnić we mnie potencjał do oddania ciosu w chwili zranienia i że uczyniła to w (nieudanej) próbie wsparcia mnie w tym, abym zrozumiał jej lęk przed czekającym ją tego dnia wygłoszeniem prezentacji. Nie uważam, aby szczególnie pomocne było różnicowanie tego, czy mamy do czynienia z uaktywnioną przez pacjenta neurotyczną częścią osobowości analityka, czy też z przeciwprzeniesieniem służącym zrozumieniu pacjenta. Problem nie dotyczy tego, czy moja instynktowna reakcja – chęć oddania ciosu pacjentce – była patologiczna czy nie; istotniejszym pytaniem jest to, czy potrafiłem ją zarejestrować na tyle, by móc głębiej zrozumieć późniejsze wydarzenia podczas sesji.
Freud (1913/1996) pisał, że: „każdy człowiek posiada we własnej nieświadomości narzędzie, za pomocą którego może objaśniać przejawy nieświadomości drugiego człowieka” (s. 87). Wspomniane narzędzie znajduje zastosowanie w settingu psychoanalitycznym i jest podstawą rozwoju przeciwprzeniesienia analityka, czyli „wpływu, jaki wywiera na niego [lekarza] pacjent – wpływu przejawiającego się w sferze jego uczuć nieświadomych” (Freud, 1910/2007, s. 96). Freud twierdził również, że: „każdemu psychoanalitykowi dane jest posunąć się naprzód o tyle tylko, na ile pozwalają mu na to jego własne kompleksy i opory wewnętrzne” (tamże).Wszystkie te komentarze sugerują, że analityk nieświadomie rozumie znaczenie materiału klinicznego pacjenta, lecz to, na ile pozwoli sobie być ich świadomym, zależy od jego „oporów wewnętrznych”. Początkowo przeciwprzeniesienie zapisuje się na poziomie co najmniej nieświadomym, lecz nie wiadomo, czy klinicysta będzie w stanie dopuścić je do obszaru świadomości; jeżeli nie może tego dokonać, leczenie nie może „posunąć się naprzód” – przynajmniej nie w ramach metody psychoanalitycznej.
Analityk bez wątpienia wie również o tym, że pacjent także posiada „narzędzie, za pomocą którego może objaśniać przejawy nieświadomości drugiego człowieka”. Może to być dodatkowy powód, dla którego analitykowi trudno jest dopuścić do siebie wiedzę o tym, co dzieje się w gabinecie – analityk może ukrywać przed sobą i pacjentem stany umysłu, których się wstydzi lub z powodu których czuje się winny. W niniejszej książce podam przykłady tych zjawisk.
Jeżeli psychoanalitykowi udaje się owocnie pracować nad własną osobowością w życiu zawodowym, to w miarę tego procesu dojrzewania zyskuje on coraz większe kompetencje analityczne. Opiszę różne ilustrujące to procesy, przy czym skupię się na centralnej roli superego analityka jako struktury, która może albo hamować rozumienie stanów pacjenta, albo wspierać wysiłki służące zrozumieniu materiału klinicznego. Omówię również znaczenie innej związanej z superego struktury wewnętrznej, a mianowicie ideału ego. Zaproponuję hipotetyczny model opisujący to, jak może przebiegać emocjonalny rozwój psychoanalityka.
Innym istotnym wątkiem mojego przykładu klinicznego jest agresja. Często dokonuje się podziału na agresję zdrową – mogącą znajdować wyraz w takich cechach, jak ambicja, rywalizacyjność i popędowość (w powszechnym znaczeniu tego słowa), oraz na jej bardziej wrogą i destrukcyjną wersję, która przejawia się jako zawiść, psucie i działanie autodestrukcyjne. W niniejszej książce podkreślam rolę tej drugiej formy agresji, lecz jednocześnie przekonuję, że osoba zaczynająca uświadamiać sobie własną destrukcyjną agresję i jej skutki może zyskiwać większy kontakt z rzeczywistością oraz większą zdolność do odczuwania miłości. Badanie tego obszaru jest więc podstawowym aspektem leczenia psychoanalitycznego, a jednocześnie – o czym będę przekonywał – właśnie ono może sprawiać największe trudności klinicyście.
Laplanche i Pontalis (1973) wyjaśniali, że przez co najmniej dziesięć lat przed ukazaniem się pracy Poza zasadą rozkoszy (1920/2007) Freud rozmyślał nad kwestiami nienawiści, masochizmu i sadyzmu. W pracy Popędy i ich losy (1915/2007) napisał, że: „właściwe wzory tej relacji nienawiści nie pochodzą z życia seksualnego, lecz ze zmagań «ja» o zachowanie i przeżycie” (s. 74). Freud twierdził, iż nienawiść jako sposób nawiązywania relacji z obiektem i self jest „starsza niż miłość” (tamże, s. 75). Rozumiem to tak, że gdy na początku życia niemowlę zaznaje frustracji, to może jej doświadczać tylko jako zagrożenia dla własnego życia, a wówczas reaguje na nią czymś, co możemy nazwać nienawiścią. Niemowlę nienawidzi rejestrowania własnych doświadczeń oraz wszystkiego, co je wywołuje. Nienawiść kieruje się więc przeciwko doświadczającemu self i światu zewnętrznemu, jakkolwiek świat ten nie byłby odmalowany w doświadczeniu niemowlęcia. Nienawiść jest fundamentalnym aspektem ludzkiego doświadczenia.
Dyskusje analityków o nienawiści, wrogości i destrukcyjności nazbyt często i szybko przeobrażają się w debaty na temat użyteczności – lub bezużyteczności – Freudowskiego pojęcia „popęd śmierci”. Freud uważał, że dotarł do idei popędu śmierci głównie na podstawie obserwacji klinicznych:
Jeśli spojrzymy na całość tego obrazu, na który składają się zjawiska immanentnego masochizmu tak wielu osób, negatywne reakcje terapeutyczne i świadomość winy neurotyków, wówczas nie będziemy już mogli dać wiary stwierdzeniu, że proces psychiczny opanowany jest wyłącznie przez dążenie do rozkoszy. Zjawiska te niewątpliwie wskazują na istnienie w życiu psychicznym jakiejś potęgi, którą – biorąc pod uwagę jej cele – określamy mianem popędu agresji lub popędu destrukcji i którą wywodzimy od pierwotnego popędu śmierci występującego w materii ożywionej. (Freud, 1937/2007, s. 341)
Laplanche i Pontalis wyrazili pogląd, że Freud nie tylko opierał się na obserwacjach klinicznych, lecz również czuł „potrzebę dokonania spekulacji, której nadawał fundamentalne znaczenie […]; można przypuszczać, że […]; Freudowi bardzo trudno było włączyć nienawiść w obraz jednostki oparty na monizmie popędowym” (1973 , s. 97–103). Sugerowałbym, że obserwacja Freuda, iż nienawiść i wrogość są faktami obecnymi w ludzkiej psychice, została przechwycona przez jego potrzebę zaproponowania dualistycznej opozycji Erosa i Tanatosa. Ów element teorii poróżnił społeczność analityczną – również tam, gdzie odbywałem szkolenie. Środowisko podzieliło się na analityków twierdzących, że idea popędu śmierci ujmuje bardzo cenny aspekt kondycji ludzkiej oraz na analityków uznających to pojęcie za wytwór fantazji niewart poważnego traktowania.
Odnoszę wrażenie, że niektórzy z analityków odrzucających ideę popędu śmierci stracili również w pewnym stopniu uważność na sprawy nienawiści i destrukcyjności. Może to wynikać zarówno z ich poglądów teoretycznych, jak i z ich osobistego dyskomfortu wobec konfrontowania się z wrogością własną i pacjentów. Na podstawie różnych przykładów klinicznych spróbuję jednak pokazać, że samo akceptowanie pojęcia popędu śmierci jako opisu podstawowej wrogości jednostki nie gwarantuje tego, że klinicyście uda się dostrzec destrukcyjność i wrogość pacjenta. Będę przekonywał, iż lęk przed własną wrogością może hamować klinicystę – tak jak w moim przykładzie klinicznym – bez względu na jego podejście do idei popędu śmierci. Umniejszanie roli agresji lub destrukcji w rozwoju patologii klinicznej wynika nie tylko z różnic w poglądach teoretycznych między analitykami, lecz również z niechęci do widzenia i uwzględniania tego aspektu psychiki. Destrukcyjność lub wrogość pacjenta wywołują szczególne trudności przeciwprzeniesieniowe i właśnie ich zbadanie jest głównym celem tej książki.
Rozdział 1 to przede wszystkim opis trzech winiet klinicznych – pierwsza dotyczy konsultacji, następne dwie pochodzą z długotrwałych procesów analitycznych. W rozdziale tym staram się sprecyzować, do jakiej zmiany funkcjonowania dąży leczenie psychoanalityczne. Próbuję również opisać formy emocjonalnej presji, którą musi wytrzymywać i przepracowywać psychoanalityk, aby móc podejmować skuteczne interwencje. Dwa z opisanych przypadków przedstawiłem już wcześniej w innej publikacji (Sedlak, 997), poświęconej temu, jak marzenia senne pacjenta i analityka pomagają zrozumieć pacjenta i przepracować trudności przeciwprzeniesieniowe. W późniejszych latach – w miarę własnego rozwoju w zawodzie psychoanalityka – zdałem sobie sprawę, że przedstawiony materiał kliniczny można zinterpretować inaczej i głębiej. Dostrzegłem, że opisani pacjenci zmagali się z własną wrogością wobec obiektów (również wobec analityka) i ze związanym z nią poczuciem winy, ja zaś doświadczałem korespondującej z tym trudności przeciwprzeniesieniowej, nie mogąc się skutecznie zająć tą dynamiką. Ponowne przyjrzenie się ich materiałowi klinicznemu ukazuje doniosłą rolę superego w decydowaniu o tym, na ile pacjent i analityk mogą świadomie rejestrować własne doświadczenie kontaktu w sposób, który pozwala zyskać wgląd, dokonać interpretacji i wesprzeć rozwój emocjonalny. Superego, ideały ego i ślepe plamki 6 psychoanalityka.
W rozdziale 2 pokazuję, że analityk – aby móc zrozumieć pacjenta – musi skonfrontować się z własnym oporem; w swoich rozważaniach skupiam się na roli superego analityka. Przedstawiam rozróżnienie między patologicznym superego i łagodniejszą strukturą normalnego superego, które dokonuje moralnego osądu, lecz czyniąc to, uwzględnia zwyczajne ludzkie porażki i zapewnia wsparcie toczącemu wewnętrzne zmagania klinicyście. Przyglądam się rozwojowi tych pojęć w teorii Freuda, Klein i niektórych późniejszych autorów. Krótko omawiam pojęcie popędu śmierci, sugerując, że jest użytecznym sposobem opisywania prymitywnej nienawiści wobec frustracji, bólu psychicznego i tych części self, które rejestrują owo doświadczenie. Zwracam więc uwagę na rolę agresji, a zwłaszcza jej destrukcyjnych i wrogich przejawów oraz stwierdzam, że również sam analityk – bez względu na to, jak wnikliwą odbył analizę – ma nieustannie skłonność do cofania się ku tym prymitywnym stanom umysłu. Sugeruję, że Strachey w swoim słynnym artykule powstrzymał się przed otwartym napisaniem, iż analityk ma trudności z podawaniem skutecznych interpretacji, ponieważ boi się ujawnić własną wrogość wobec pacjenta. Przekonuję, że warto – i wręcz należy – posługiwać się ideą zdrowego, dojrzałego i ukierunkowanego na rzeczywistość superego. Ilustruję różnicę między takim właśnie zdrowym sposobem osądzania samego siebie i innych osób w kwestiach moralnych a osądem surowym i potępiającym, z którym ma się do czynienia wtedy, gdy dojrzałe superego ustępuje miejsca wczesnodziecięcej lub prymitywnej wersji tej instancji. Stwierdzam, że uczestnicząc w emocjonalnej wrzawie, jaką może stać się relacja z pacjentem, analityk musi bardzo uważać na własną skłonność do cofania się ku tym prymitywnym sposobom dokonywania osądu i rozgrywania go poprzez interpretację, która wówczas nie służy wsparciu pacjenta w lepszym rozumieniu siebie, lecz temu, aby go skrytykować i wymierzyć mu karę.
W rozdziale 3 kontynuuję te rozważania i stwierdzam, że analityk przerażony możliwością, że weźmie w nim górę chęć wymierzenia kary może zagłuszać własny zmysł kliniczny; wówczas potrzebuje czasu – a czasami również zewnętrznej pomocy kolegi – aby uzmysłowić sobie, co się dzieje w sytuacji analitycznej, i potraktować to z pewnym spokojem. Krótko przyglądam się również literaturze analitycznej zawierającej sugestię, że chęć lub potrzeba osądzania siebie i innych jest wszechobecna i że psychoanalityk musi ją uwzględniać w swojej codziennej pracy. Omawiam sposób, w jaki Freud stosował słowo „przerażenie” – w znaczeniu objaśnionym w tekście Niesamowite (1919/1997) – i stwierdzam, że jego ujęcie wyraźnie odwołuje się do idei superego. Ilustruję te myśli opisem przypadku klinicznego.
Gdy wygłosiłem wcześniejszą wersję rozdziału na naukowym zebraniu Towarzystwa Brytyjskiego, Edna O’Shaughnessy przyznała, że superego odgrywa ważną rolę w procesie analitycznym, a następnie zauważyła, iż istnieje powiązane z nim pojęcie, które może głębiej objaśnić badane przeze mnie kwestie. Miała na myśli ideał ego – pojęcie, które najczęściej pomija się w pismach psychoanalitycznych. W rozdziale przyglądam się źródłom tego pojęcia i próbuję wyjaśnić, dlaczego w znacznej mierze przestano je stosować. Następnie opisuję to, jak mogą wyglądać ideały ego analityka i w jaki sposób mogą wchodzić ze sobą w konflikt pod presją sytuacji klinicznej. Piszę również o tym, że pacjent może obserwować zmagania analityka z takim konfliktem, co sprzyja osiągnięciu postępu w leczeniu. Ilustruję swoje tezy przykładami klinicznymi.
Psychoanaliza jest względnie młodą dziedziną, a obszar jej badań – ludzki umysł – odznacza się wielką złożonością, toteż niepowodzenia w leczeniu psychoanalitycznym nie należą do rzadkości. W rozdziale 5 opisuję dwie analizy, które uważam za nieudane. Próbuję zrozumieć to, jakie czynniki oddziałujące w pacjencie i analityku doprowadziły do przerwania leczenia. Według mnie w obu wypadkach pacjenci czuli, że realne oszacowanie własnej sytuacji naraziłoby ich na kontakt z tym, iż ponieśli katastrofalną klęskę w próbie doścignięcia własnych ideałów ego, co wystawiłoby ich na potępiającą i niebezpieczną konfrontację z własnym patologicznym superego. Doszedłem do wniosku, że oboje pacjenci bali się, iż w razie kontunuowania leczenia staną przed ryzykiem popełnienia samobójstwa. W kontakcie z tymi pacjentami miałem względną pewność, że podchodzę z empatią do ich trudności, ponieważ jednak przeciwprzeniesienie jest głównie nieświadome, nie potrafiłem stwierdzić, Superego, ideały ego i ślepe plamki 8 psychoanalityka czy jakimś aspektem własnej postawy nie wzbudzam w każdym z nich poczucia, iż podzielam ich podstawową wrogość wobec ich osoby. Postanowiłem dodać ten materiał kliniczny do książki, ponieważ sądzę, że myślenie o własnych porażkach terapeutycznych jest fundamentalną częścią rozwoju klinicysty – pozwala dowiedzieć się czegoś nowego i zapewnić niezbędne realistyczne pomieszczanie własnym ambicjom terapeutycznym. Pomaga też pogodzić się z utratą upragnionych obiektów, między innymi wizji zawsze postępującego słusznie analityka, pacjenta osiągającego stały postęp oraz zawsze skutecznej praktyki klinicznej. Jest to doświadczenie narcystycznej utraty, a także rany w ideale ego i obrazie siebie jako skutecznego klinicysty. Jest to doświadczenie rozczarowania psychoanalizą, a przynajmniej taką jej wersją, jaką może zaoferować klinicysta. Uważam, że tego rodzaju doświadczenia są nieuchronne – jeżeli analityk odpowiednio je przepracuje, to jego ambicje dotyczące własnej pracy mogą stać się bardziej realistyczne, a dzięki temu może w mniejszym stopniu ulegać własnej wrogości wtedy, gdy spotyka się z pozornie nierozwiązywalnymi trudnościami klinicznymi.
Skupienie się na trudnościach terapeuty w dopuszczaniu do siebie wiedzy o tym, jak wygląda sytuacja emocjonalna między nim a pacjentem, przekłada się na mój sposób prowadzenia superwizji – tego właśnie dotyczy rozdział 6.Opisuję to, jak różnie w psychoanalitycznych instytutach szkoleniowych podchodzono do kwestii łączenia roli analityka i superwizora – proponowano, aby to właśnie osobisty analityk kandydata prowadził superwizję trzeciego przypadku szkoleniowego w ramach tak zwanej analizy kontrolnej. Chociaż powszechnie uznano, że nie należy stosować tej procedury, to istnieje wielu zwolenników pokrewnego poglądu, zgodnie z którym superwizor powinien realizować cele terapeutyczne i zagłębiać się w osobistą historię superwizanta. Obrońcy tego poglądu przekonują, iż taka forma superwizji pozwala głębiej zrozumieć przeciwprzeniesienie oraz trudności, jakie wywołuje ono w terapeucie. Uważam, że pogląd ten jest błędny i podaję przykłady dwóch prowadzonych przez siebie superwizji, spośród których jedna dotyczyła klinicysty nieposiadającego doświadczenia własnej terapii. Ilustruję to, że nawet w takich okolicznościach superwizor może okazać się skuteczny, nie próbując podejmować się roli terapeuty superwizanta. Próbuję pokazać, że paradoksalnie, jeżeli superwizant ufa temu, iż superwizor nie będzie próbował go analizować, to pozwala sobie na większą otwartość w badaniu przeciwprzeniesienia. Nie oznacza to, że według mnie dobra superwizja nie może mieć wartości terapeutycznej – twierdzę raczej, iż osobisty wgląd, do którego może pobudzić superwizja, klinicysta powinien uzyskać i przepracować (lub nie) poza relacją z superwizorem.
Porównywanie odmiennych podejść teoretycznych i technicznych w psychoanalizie wiąże się z pewnymi trudnościami, ponieważ każde z nich wywodzi się z własnego historycznego, geograficznego i kulturowego kontekstu – nie pamiętając o tym, łatwo błędnie zrozumieć podejście różniące się od naszego. Ponadto, każdy klinicysta ma własne ograniczenia, toteż próby pomagania pacjentowi również zyskują określony zasięg – każdy więc nieuchronnie zmaga się ze świadomym lub nieświadomym poczuciem winy i porażki. Jeżeli klinicysta nie jest w stanie znieść takich uczuć, to może je projektować, krytykując inne sposoby pracy – uważam to za jedną z przyczyn tego, iż czasami dyskusje analityków okazują się tak zagorzałe. Piszę o tych trudnościach na początku rozdziału 7. Sugeruję jednak, że tym, co pozwala dokonać wstępnych porównań między określonymi podejściami analitycznymi, jest zapoznawanie się z opisami przypadków klinicznych – zwłaszcza wtedy, gdy zawierają one liczne informacje o przeciwprzeniesieniu analityka podczas sesji. Tego rodzaju porównania są niezbędne, aby psychoanaliza mogła się rozwijać jako metoda kliniczna oparta na dowodach lub podstawach empirycznych. Przyglądam się dwóm podejściom teoretycznym i technicznym, skupiając się na głównym temacie tej książki, czyli na idei, że klinicysta nieuchronnie toczy zmagania z własnym przeciwprzeniesieniem i że dzieje się to zwłaszcza wtedy, gdy kontakt z pacjentem ożywia w nim okrutniejszą wersję własnego superego. Najpierw omawiam przypadek historyczny, który ilustruje opisane trudności – proponuję pogląd, że prowadząc analizę Człowieka od Wilków, Freud nie potrafił poradzić sobie z własnym przeciwprzeniesieniem w sposób, który okazałby się użyteczny klinicznie. Następnie wracam do dyskusji, którą prowadziłem z Jessicą Benjamin po tym, jak przedstawiła przed Superego, ideały ego i ślepe plamki 0 psychoanalityka Brytyjskim Towarzystwem Psychoanalitycznym artykuł na temat swojego podejścia klinicznego; naszą wymianę włączono w cykl debat „Psychoanalytical Controversies” [Kontrowersje w psychoanalizie] publikowanych przez International Journal of Psychoanalysis. Podejście Benjamin wywodzi się z psychologii self, której twórcą jest Kohut. W niniejszej książce dokonuję krytyki niektórych założeń Kohuta w kontekście proponowanych przez niego innowacji teoretycznych i technicznych. Przekonuję, że Kohut wprowadził je właśnie dlatego, iż trudno mu było poradzić sobie z własnym krytycyzmem wobec narcystycznej i wrogiej postawy pacjenta.
Na przestrzeni mniej więcej trzydziestu ostatnich lat przedstawiciele kilku podejść analitycznych wprowadzili – niezależnie od siebie – innowację techniczną polegającą na poszukiwaniu we własnym umyśle reprezentacji dla takich stanów psychicznych, których, jak przekonują, pacjent nie potrafi przedstawić symbolicznie, a które dzięki takiej pracy analityka stają się możliwe do zniesienia. Przyglądam się temu na przykładzie pracy francuskich analityków Césara i Sáry Botellich, badając opisany przez nich materiał kliniczny. Według mnie w materiale tym można dostrzec, iż analitykowi trudno jest myśleć o morderczej wrogości pacjenta; przedstawiony przypadek można uznać za opis sytuacji, w której analityk musi pomieścić patologiczne superego i zastąpić je normalną wersją tej instancji.
Rozdział 8 zatytułowałem Wrogość skończona i nieskończona. Przywołuję w nim literaturę psychoanalityczną zawierającą wsparcie dla tezy, że przepracowanie własnej wrogości jest procesem niezbędnym i stanowi osiągnięcie rozwojowe, które wspiera zdolność do odczuwania miłości, ogranicza siłę narcystycznego spoglądania na świat i tym samym zwiększa kontakt jednostki z rzeczywistością. Przedstawiam szczegółowy opis dwóch przypadków. Pierwszy dotyczy analizy, którą generalnie można uznać za udaną – w tym wypadku praca kliniczna wsparła znaczący rozwój osobowości pacjenta. W przeciwieństwie do tego – drugi opis dotyczy terapii przerwanej przez pacjentkę. Uważam, że jednym z powodów tego niepowodzenia była moja niezdolność do pełnego rozpoznania głębi wrogości pacjentki i skali katastrofy, której pacjentka bała się doświadczyć w razie wyrzeczenia się własnej wrogości.
Gdy przeczytałem opis Biona (1970/2010, s. 7) dotyczący różnicy między cierpieniem na określony stan psychiczny i pozwalaniem sobie na przeżywanie cierpienia, to pomyślałem, że ów prosty komentarz wspaniale oddaje główny cel leczenia psychoanalitycznego. Jeżeli chodzi o psychoanalityka, proces ten oznacza rozwijanie osobowości, która przejawia elastyczną zdolność do „przecierpienia” tego, co wywołuje w nas pacjent; przykład kliniczny zamieszczony na początku Wprowadzenia ilustruje sytuację, w której nie mogłem przecierpieć ataku pacjentki. Powiedziałbym, że jeżeli analityk nie może przecierpieć postawy pacjenta, to proponowane przez niego leczenie jest sztuczne lub jedynie intelektualne. Jeżeli jednak analityk ma taką zdolność, to może mówić do pacjenta w sposób, który pomaga mu przecierpieć własne stany emocjonalne, zamiast jedynie cierpieć z ich powodu. Zazwyczaj jest tak, że proces rozwoju musi rozpocząć się w samym analityku – głównym tematem tej książki jest właśnie zbadanie trudności, które proces ten nakłada na klinicystę.
Gdy przeglądałem literaturę psychoanalityczną w poszukiwaniu źródeł do niniejszej książki, nieustannie frapowały mnie bogactwo i głębia myślenia, jaką wielu analityków przejawia zarówno w leczeniu pacjentów, jak i we własnych wewnętrznych zmaganiach podczas pracy klinicznej. Świadczy o tym ogromna liczba artykułów i książek poświęconych pomieszczaniu i rozumieniu przeciwprzeniesienia. Nie twierdzę więc, że w niniejszej książce prezentuję nowatorski sposób myślenia i argumentowania – objaśniam raczej problem, który zauważam zarówno u siebie, jak i u innych analityków oraz terapeutów, z którymi omawiam ich pracę kliniczną. Próbowałem uniknąć pułapki argumentowania pars pro toto2, myślę jednak, że opisuję taki aspekt rozwoju zawodowego i osobistego, który rozpozna u siebie wielu klinicystów.
Ilustrowanie założeń teoretycznych przykładami klinicznymi jest niezbędne do poważnego rozważenia proponowanych przez Pars pro toto (łac.) – część za całość; sposób argumentowania polegający na dowiedzeniu trafności jednego aspektu i zaproponowaniu tego jako dowodu na trafność całej reszty (przyp. tłum.). kogoś idei. Natychmiast pojawia się jednak pozornie nierozwiązywalny dylemat. Obiecaliśmy pacjentowi – wprost lub domyślnie – poufność. Wydaje się więc, że opisanie aspektów czyjejś osobowości, historii i trudności – nawet w celach naukowych – nieomal zawsze będzie jawić się jako naruszenie zaufania. Kantrowitz (2004) z ogromną wrażliwością przyglądała się dylematom i komplikacjom związanym z publikowaniem materiału klinicznego. Międzynarodowa organizacja The International Psychoanalytical Association (2018) również wydała w tej kwestii bardzo uważnie opracowany dokument. Proszenie pacjenta o zgodę wiąże się z podobnymi problemami, ponieważ czynimy to w sytuacji zdominowanej przez (głównie nieświadome) przeniesienie i przeciwprzeniesienie. W tych okolicznościach nie wiemy, co tak naprawdę znaczy wyrażenie zgody przez pacjenta, jaką presję wywieramy, zadając to pytanie, i do jakich długofalowych konsekwencji prowadzi ta sytuacja. Postanowiłem więc nie prosić pacjentów o zgodę na przedstawienie mojej wersji tego, co wydarzyło się między nami. Zamaskowałem ich tożsamości w takim stopniu, że myślę, iż nie będą rozpoznawalni ani dla swoich bliskich znajomych, ani dla członków rodziny, ani – taką mam nadzieję – nawet dla samych siebie. Jeżeli jednak ktoś siebie rozpozna (na przykład na podstawie szczegółów przedstawionego marzenia sennego), to mam nadzieję, że będzie mógł poczuć, iż próbowałem jak najwiarygodniej opisać materiał kliniczny, kierując się dobrem debaty naukowej i rozwoju psychoanalizy .Wierzę, że niektórzy klinicyści uznają przedstawione idee za pomocne i że moje podzielenie się nimi odrobinę wesprze rozwój techniki psychoanalitycznej. Nie mogę oczywiście zaprzeczyć, iż u podłoża publikacji moich przemyśleń tkwi również motywacja narcystyczna – proszę więc moich pacjentów o wyrozumiałość.
Pisząc tę książkę, wszędzie stosuję zaimek „on” i przymiotnik dzierżawczy „jego” na określenie obu płci. Czynię tak poza sytuacjami, w których wiadomo, że mam na myśli kobietę. Chciałem uniknąć języka seksistowskiego, lecz stosowanie zapisu „on/ona” i „jego/jej” albo „oni” i „ich” w celu uniknięcia zaimków określających płeć okazało się bardzo niezgrabne stylistycznie.